Tym razem pocięliśmy zamiast tekturek deseczkę tak, żeby odwzorowała już podstawki do figurek w skali 15mm - czyli front każdego oddziału jest szerokości 40mm, a całe pole gry 60x60cm.
Moje orki Chloro-Hai (albo Ugly-Hai... nadal nie zdecydowałem czy postawić na nazwę piękną, czy szczerą) wystąpiły w składzie uszczuplonym o jeden oddział fruwający, zamiast niego gwardia herszta (Warband) stała się dwukrotnie większa.
Krasnoludy tarczowe Brathaca zamieniły wielkiego brodatego bohatera na dodatkowy oddział niedźwierzy (takich rycerzy co na niedźwiedziach brykają) i dodatkowych kuszników.
Obrońcą mianowałem się ja. Głównie dlatego, że Brathac był zajęty kiedy wyciągnąłem pudełko z terenem i zanim się zorientował, zdążyłem cały rozstawić.
Teren bitwy to miasteczko, z którego wychodzą trzy trakty, łagodne wzgórze i połać lasu.
Krasnoludy nadeszły od strony wzgórza, zatem skały z wejściem do pieczary herszta orków umieściłem za lasem, którego orki mogą skutecznie bronić. Tyle że orki nie urodziły się po to, żeby czegoś bronić, zresztą najlepszą obroną jest... szarża!
I tak czując przewagę liczebną po swojej stronie, całe lewe skrzydło ruszyło naprzód.
Krasnoludy z początku nie rwały się do działania i tylko zbrojni piechurzy (Blades) ruszyli w stronę miasteczka, osłaniani na skrzydle przez kuszników.
Na spotkanie im wyskoczyła spomiędzy budynków zamaskowana wcześniej zgraja goblinów (Lurkers), a dookoła po błoniach pognała wilcza kawaleria.
Jedocześnie pterodaktyle przefrunęły wysoko ponad liniami wroga i zaczęły kołować w pobliżu krasnoludzkich kapłanów a szaman ruszył w stronę orczego lewego skrzydła, aby nękać zaklęciami pozbawione kleryckiego wsparcia oddziały za wzgórzem.
Krasnoludzka ciężka piechota w dwie rundy uporała się z zasadzką goblinów, ale w tym czasie wilcza jazda i pterodaktyle rzuciły się na wspierających piechotę kuszników i mimo skutecznego ostrzału przy pierwszym natarciu, rozbiła ich zwarte szeregi.
Na pozostałą w miasteczku ciężką piechotę ruszył oddział herszta goblinów i po krókiej gonitwie uliczkami rozgromił brodaczy.
Wilcza kawaleria poszła za ciosem i najwyraźniej goniąc niedobitki kuszników zbliżyła się do krasnoludzkich puszek (Artyleria).
Tutaj warto
pochylić się nad kilkoma błędami, które popełniliśmy w tej fazie gry.
Po pierwsze: moje
pterodaktyle znajdowały się w strefie kontroli przed frontem artylerii. Raczej
nie postąpiłem prawidłowo przemieszczając je swobodnie, tak aby wspomogły atak
wilczej jazdy na kuszników. Wg podręcznika jednostka latająca będąca w strefie
kontroli przeciwnika może jedynie poruszyć się w jego stronę, prosto do tyłu,
lub przelecieć nad nim.
Po drugie: do jednostek latających można strzelać zza jednostek naziemnych co oznacza, że niepotrzebnie próbowałem zasłaniać pterodaktyle przed ostrzałem puszek Krasnoludów. To czy Brathac strzelałby wtedy do moich lataczy, czy nadal do zagrażających im jeźdźców, to już inna sprawa.
Ale, wracając do
akcji. Korzystając z hojnego przydziału punktów inicjatywy i wygrywając na
jednej flance, spróbowałem złamać także drugi kraniec linii krasnoludów. Moje
wilki (Beast) skoczyły od boku na tylny szereg niskich pikinierów, rozrywając
głęboką formację broniącą wzgórza. Jednoczeście od frontu rzuciłem na pierwszy
szereg pik hordę goblinów i trolla (Behemoth), który starł się z kusznikami.
Niestety Troll został pokłuty bełtami i odskoczył do tyłu, zostawiając gobliny
na pastwę kontratakujących ze wzgórza pikinierów, co te podłe, zielone tchórze
wykorzystały do panicznego opuszczenia pola bitwy.
Tymczasem z powrotem
na prawym skrzydle orczy herszt wykorzystał szansę na wymordowanie odsłoniętej
z tej strony obsługi armat. Tak się rozpędził, że zatrzymał się dopiero zderzając
się ze stojącymi za artylerią kapłanami. Kapłani umknęli na wzgórze, a herszt
zawrócił, by od tyłu zaatakować kolejnych pancernych piechurów.
I tak docieramy
do punktu zwrotnego w bitwie. Wreszcie ruszyła do szarży niedźwiedzia jazda
krasnoludów (Knights), ze wsparciem wyżej wymienionych piechurów. Niedźwiedzie
rozpędziły na cztery wiatry moje wilki i gobliny, a topornicy zwarli się na
dłuższy czas z orczą gwardią, po czym również ich rozniosła, mimo okrążającego
ich częściowo oddziału herszta orków. Wykonawszy kawał dobrej roboty topornicy
cofnęli się w pobliże kapłanów.
Nagle moja lewa
flanka skurczyła się do trolla i orczego szamana, a i punktowo zbliżyłem się do
momentu załamania morale. Przedłużające się starcie znużyło już chyba
zielonoskórych, bo moja inicjatywa zaczęła oscylować w okół 1-3 punktów, nie
pozwalając mi na wiele więcej niż obronę.Jedyna ofensywna akcja z mojej strony to atak hersztem i pterodaktylami na cofniętych toporników. Jak się okazuje atak nielegalny, ponieważ atakujące pterodaktyle częściowo znalazły się w trudnym terenie między budynkami miasteczka, czego im robić nie wolno. Atak skończył się rozbiciem pancernych brodaczy. Tym samym również krasnoludy znalazły się na granicy wytrzymałości nerwowej i mogły lada chwila podać tyły.
Ostatnie akordy bitwy rozegrały krasnoludy na niedźwiedziach, w tym przywódca klanu, orczy szaman i troll. Krasnoludzka jazda wepchnęła broniącego się ze wszystkich magicznych sił szamana do lasu, który ciskał stamtąd zaklęciami zmuszając rycerzy do cofnięcia.
I tutaj kolejna
skucha: częściowo zanurzeni w lesie rycerze powinni zginąć zmuszeni do
cofnięcia.
Błąd naprawiony
był szybko. Troll wepchnął drugi oddział rycerzy w oddział przywódcy zmuszając
ich do paniki. To oczywiście też było błędne, bo rycerze przegrywając z behemotem
powinni zostać natychmiast rozbici.
Zdążyłem jeszcze
tuż przedtem wprowadzić z powrotem do gry z rezerw wszystkie trzy goblińskie hordy,
aby w razie czego oddalić się od 50% progu strat własnych.
Jaskinie zostały
obronione. Uff…